Nie spodziewałem się, że tak obszerną powieść uda mi się przeczytać w tak krótkim czasie. Nie żeby ktoś mnie gonił, czy wywierał na mnie presję. Nic z tych rzecz. Pięćset stron w niespełna dobę.
Tajemnice zamku wręcz nie dały mi możliwości, aby na dłuższą chwilę się od nich oderwać. Faktem jest, że dawno nie było mi tak miło zanurzyć się w lekturze. Zwrot, którego czasem używam, ale tak naprawdę najlepiej oddaje stan obcowania z wyjątkową powieścią pióra Lucindy Riley. I co ważne, Tajemnice zamku mają nam znacznie więcej do przekazania, niż pierwotnie może się to wydawać.
Dzięki przemyślanej kompozycji jest to opowieść, która zamyka się w dwóch szczególnych stanach świadomości. Tym przeszłym okupacyjnym, w którym Constance po wyczerpującym szkoleniu w SOE z dywersji, strzelania, przetrwania na tyłach wroga dostaje misję, której zupełnie się nie spodziewa, a której nie przewidywał żaden z wielu przerobionych wcześniej po wielokroć scenariuszy.