Welcome To Netflix

niedziela, 5 października 2014

Niedopowiedziany sen...

Od dłuższego czasu trzymam w rękach pewien list, który był adresowany do mojej mamy wiele lat temu. List, którego treść znam już na pamięć, a wciąż odnajduję w nim coś nowego, coś zaskakującego, coś takiego, co pozwala mi ponownie cofnąć się w czasie. List, który stał się początkiem czegoś nowego, z początku krótkiego zdarzenia, chwilę później nowego życia, dla Niej, dla mnie i dla niego.
Minęły dwie dekady, blisko dwie dekady, gdy na urwisku stał z dwójką swoich kumpli i przyjaciółką. Wokół błyski fleszy, kamery telewizyjne, cały ten widowiskowy zgiełk wokół tematu, który na dobrą sprawę daleki był od widowiska, a jednak oni ze swojej śmierci chcieli je właśnie takim zrobić. Chcieli zamanifestować światu, iż jest jej zbyt wiele, więc co zmieni fakt, że znikną z powierzchni Ziemi jeszcze cztery, nikomu nic nie mówiące osoby. Długo zastanawiali się, jakie wybrać miejsce, jaki powinien być to dzień roku, miesiąca, tygodnia. Astronomia, te sprawy.

Dzień wcześniej, jak się później dowiedziałam od mamy, zabrała mnie na spacer. Środek pogodnego lata, zielony, piękny park, chwilę później samochody na ulicy. I przejście dla pieszych, ja na mamy rękach, to była krótka wycieczka po nowy wózeczek dla mnie, z przeciwka szedł on, wesoły, rudy chłopak, z paczką książek pod ręką. Ich spojrzenia spotkały się na chwilkę, na dłuższą chwilkę, nie zamienili ze sobą słowa, lecz w każdym z nich coś drgnęło.
Każde z serc zabiło mocniej. On, jutro miał rozstać się ze światem, porządkował swoje życie, oddając książki znajomym, ona, samotna matka z dzieckiem, dostrzega w nim odpowiedniego kandydata na być może przyszłego męża i ojca, jednak nie wie, że jutro jego twarz wyda się jej znajoma, gdy zobaczy ją w każdym dzienniku i wiadomościach. Oboje idą w swoją stronę. Mija prawie dwadzieścia godzin...

Moja mama nie wie do dziś, dlaczego znalazła się tam ze mną na rękach, pragnąc obserwować to, co miało się wydarzyć. Może był to przypadek, może zbieg okoliczności, może w trakcie spaceru ze mną na rękach, gdyż dzień wcześniej nie odebrała jednak mojego nowego wózeczka, gdyż pomyliła daty. Wiecie, że może zdarzyć się to każdemu, jej zdarzyło się to właśnie wtedy. Stała daleko, a gdy zobaczyła jego twarz, gdy trzymali się za ręce, chciała biec, krzyczeć, powstrzymać go, lecz nie zrobiła tego. List, który mi wręczył po wielu latach, a ja oddałam go mamie, nie wiedziała, co myśleć, gdy przeczytała go po raz pierwszy.
Chłopak, gdy mijał na ulicy kobietę, a może jedynie zmysłową dziewczynę z dzieckiem na ręku, prawie zatrzymał się na jej widok w miejscu. Poszedł dalej ze świadomością tego, że jutro wszystko się skończy, jednak każdego minuta, która mu została była pełna jedynie jej obecności. Tak, było wiele innych spraw, które chciał pozałatwiać mówiąc każdemu, że jutro daleko wyjeżdża, ale ona, nie potrafił nazwać tego zjawiska, nie potrafił powiedzieć, co się stało w tym, jednym momencie.
Gdy więc wszyscy czworo złapali się za dłonie i skoczyli..., on jeden dostał szansę od losu. Wiele metrów niżej wylądował na skalnej półce, gdzie stracił przytomność, łamiąc przy tym rękę, nogę, doznając potłuczeń, na szczęście, nie groźnych.

Po kilku dniach ocknął się w szpitalu, w tym samym dniu mama odbiera mój wózeczek i wyjeżdża ze mną na wieś, do dziadków na wakacje. Nie ma wiadomości, gazet, lecz jest postanowienie, że będzie tam ze mną wracała, w to jedno, szczególne miejsce. Na prośbę rodziny chłopaka informacja o tym, że przeżył, nie przedostała się do mediów, więc dla świata też był martwy. Leżąc w łóżku myślał o dziewczynie z dzieckiem, miał świadomość, że przeżył dla nich i że za jakiś czas będzie chciał tam powracać, aby być może spotkać je, obserwować, czekać. Właśnie tu, w tym szpitalu myślał nad listem mój ojciec, choć prawnie wiele lat później stał się moim ojczymem, dla mnie był kochającym, czułym i wesołym tatą. Był, gdyż kilka godzin temu wróciłam z mamą z jego pogrzebu. Zginął na przejściu dla pieszych zbyt mocno zapatrzony w swą radość i szczęście, bez świadomości, że w jego stronę zbliża się pędzący z prędkością 135km/h pijany posłaniec śmierci.
Zginął 23 lipca, dziewiętnaście lat później, w dniu, w którym swego czasu dostał swoją drugą szansę, teraz, gdy wiecie już prawie wszystko, prawie, gdyż nie powiedziałam wam o mojej mamie, ale o niej już nie wspomnę. Może innym razem, choć prosiła, aby podzielić się z wami tym listem...

cdn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Literacka przestrzeń również w drugim blogu.