Cykl tekstów napisanych w 1999 roku, czyli jakże odległe w czasie, ale szczere, pełne mnie, otwarte na świat i ludzi, którzy w różnym miejscu i czasie pojawiali się na mojej drodze. Również kilka z nich spisanych w trakcie pobytu w Stanach Zjednoczonych 2002-2003. Miłej lektury życzę...
Epizod IX
Zaczęło się bardzo niewinnie. Przeglądając anonse w tygodniku „TIM” znalazłem jeden, który chyba mnie zainteresował, bo długo się nie namyślając sięgnąłem po kartkę i odpisałem. W tamtym okresie, jesienią 1992, przebywałem w Krakowie. Wydział Inżynierii Lądowej Politechniki Krakowskiej. Wkrótce miałem się przekonać, że moje przygotowanie po technikum jest wręcz słabe. Znaczna większość kolegów w grupie ukończyła licea z bardzo dobrymi ocenami, ja zaś nie należałem do zbierających „czerwone paski” na świadectwach. Ale nie to jest tu ważne.
W liście podałem numer telefonu mieszkania, w którym wynajmowałem pokój. Jakiś czas później gospodyni poinformowała mnie, że dzwoni do mnie jakaś dziewczyna. Treści rozmowy nie pamiętam, ale tego samego dnia umówiliśmy się na spacer. Był to bardzo długi spacer. Wynajmowałem mieszkanie na osiedlu Piastów, ona mieszkała dosyć blisko, później często chodziłem do niej pieszo. Oboje mieszkaliśmy na Hucie.
Kiedy dotarłem na umówione miejsce chwilę, czekałem. Później podeszła do mnie dziewczyna. Czerwony szalik, czerwone rękawiczki, było już dosyć chłodno, a Małgosia miała zawsze zimne dłonie. Często marzły jej palce, tak u rąk, jak i u stóp. Taka dziwna przypadłość. Blond włosy, delikatny, orli nos, przenikające spojrzenie niebieskich oczu, delikatnie zarysowana linia ust. Piękna i subtelna twarz, smukła, wysoka sylwetka. Chyba od razu spodobaliśmy się sobie. Szliśmy przed siebie i rozmawialiśmy. Okazało się, że ogłoszenie pochodziło od jej młodszej siostry (miała dwie siostry bliźniaczki), a ona czy dla zabawy, czy też z innego powodu postanowiła zadzwonić do mnie. Rozmawialiśmy, a czas mijał, mijaliśmy ulice, skwery, kolejne ulice, przejścia dla pieszych, innych ludzi. Jednak nie zważaliśmy na to zauroczeni sobą nawzajem. Tak dotarliśmy prawie pod bramy Huty. Innej możliwości nie było, trzeba było wracać.
Zaczęliśmy się umawiać, spotykać, razem jeździć do miasta, na zakupy. Wtedy znalazłem sobie pracę w wypożyczalni kaset video, ona natomiast poznawała tajniki pielęgniarstwa. Bardzo lubiła swoją szkołę. Szybko się zakochałem, Małgosia chyba też, choć magiczne słowa nie padały. Chyba baliśmy się tego. Poznałem jej rodziców i siostry. Nie specjalnie mnie polubili. Ale to mnie nie interesowało. Ważne było to, że Małgosia jest gdzieś obok. Piękne rekolekcje u Kapucynów w Adwencie, a w tym okresie już chyba rodzina Małgosi przygotowywała się do przeprowadzki. Czas mijał szybko, zbliżał się Sylwester. Spędziliśmy go razem, sami. Nowy Rok 1993 powitaliśmy wspólnie szampanem, a później poszliśmy na zimowy, nocny spacer. Do ferii zimowych i wspólnie spędzonego weekendu w Zakopanem wszystko było jeszcze dobrze, później zaczęły się małe problemy.
Małgosia wyjechała na ferie jako opiekunka dzieci na zimowisku organizowanym przez jakieś siostry. Ja dojechałem w sobotę. Miasto było szare, mało śniegu. Był to chyba dzień rozpoczęcia Zimowej Uniwersjady. Byliśmy leniwi. Być na miejscu i oglądać rozpoczęcie imprezy przez TV, sami rozumiecie. Jednak na niedzielę mieliśmy zaplanowaną wyprawę nad Morskie Oko, trzeba było się wyspać. Poranek powitał nas pięknym słońcem i olbrzymią ilością śniegu, który zdążył przez noc napadać. I to była dla mnie niespodzianka, bo nie byłem przygotowany na takie warunki, dlatego w drodze do Morskiego Oka wyglądałem jak Yeti. Pantofle, skórzana kurtka, dżinsy. A tu zima na całego, ale było cudownie. Powstało dużo pięknych zdjęć, moje zainteresowanie fotografią wciąż się rozwijało.
Jakiś czas później coś złego pojawiło się w naszym związku. Małgosia zaczęła być trochę nerwowa, gdyż dla jej rodziny kontynuowanie naszej znajomości było nie na miejscu. Ja również zacząłem się czuć niezręcznie. Mówiłem sobie, że ten okres przeminie, ale się myliłem. Presja rodziny doprowadziła do rozstania. W zasadzie bez powodu. Później jeszcze się widywaliśmy, ale to już nie było to samo. Zdjęcia, które zrobiłem w górach są jedyną pamiątką, jaką mam po mojej Małej Dziewczynce. Tak ją nazywałem. To był jak dotąd jedyny szczęśliwy i udany związek w moim życiu. Nigdy tak w nikim nie byłem zakochany. Kiedy wiosną dostałem „bilet” do wojska wyprowadziłem się na stałe z Krakowa. Jednak do dziś uważam ten okres za najbardziej udany w moim życiu, a miasto to wiąże się w istotny sposób jeszcze z jedną kobietą – Bogusią. O niej później, w kolejnej odsłonie z życia pewnego człowieka. W Krakowie powstało kilka interesujących wierszy, miasto z cudownym klimatem, a spacery po Rynku to relaks dla ducha i ciała. Są jeszcze dwie Starówki, które zasługują na uznanie – cudownie ocalona (nie myślę o wojnie, tylko powodzi) we Wrocławiu oraz zamojska.
Kiedyś do niej zadzwoniłem, jest szczęśliwą mamusią i wszystko się dobrze układa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Literacka przestrzeń również w drugim blogu.