Od lekkiej w swej treści włoskiej powieści obyczajowej oczekujemy tego wszystkiego, co ona sama pragnie właśnie dziś nam podarować.
Diego Galdino jest prawie moim rówieśnikiem i pisze tak, jak lubię. Pisze lekko, swobodnie pozwalając słowom tworzyć urzekający koloryt jego powieści. Tworzy nocami, w tej porze, która sprawia, że w przeciwieństwie do głośnego, hałaśliwego dnia noc wprowadza w szczególny rytm, a pisanie samo w sobie staje się łatwiejsze. Swego czasu Diego Galdino dał się poznać od najlepszej strony opowiadając o tym, co wnosi ze sobą do ludzkiej świadomości poranna kawa parzona z miłością.
Teraz ta sama lekko spadająca na powieki miłość wprowadza czytelnika w iście włoski, toskański klimat. I nie bez znaczenia są proste prawdy i ludzkie pragnienia. To, kim jesteśmy, dokąd zmierzamy i na co od zawsze w życiu czekamy.
Tyrone Lane żyje, aby tworzyć, sztuka wypełnia jego duszę, jego obrazy sławę przynoszą mu na całym świecie. Zlecenia załatwia mu agentka, nie spotyka się z klientami, nie przyjmuje od nich osobiście zleceń. Jednak pojawia się klientka, której nie chce, nie potrafi odmówić. To ona sprawi, że Tyrone po raz pierwszy złamie wszystkie swoje zasady.
A dzięki temu powędruje ku sielskiej przystani w urokliwej Cetonie. Choć do morza jakże daleko, coś, a może ktoś sprawi, że niepozorne, kolejne zlecenie na kilka obrazów przybierze kształt zgoła odmienny od jego pierwotnych zapatrywań samotnika i ekscentryka. Rodzina Ferrettich odmieni jego duszę, a on sam nawet do końca nie będzie zdawał sobie z tego sprawy. Może nie tyle sama rodzina, co pewna, urocza dama o imieniu Sofia. Tutaj oryginalny podpis odwróconej kobiety na obrazach nabierze zupełnie nowego znaczenia.
Wiele jednak będzie się musiało wydarzyć, aby tych dwoje zupełnie obcych sobie ludzi pod wpływem impulsu zaczęło spoglądać w jedną i tę samą stronę.
(…) Może to takie głupie – w ciągu paru minut przejść od elektryzującej myśli, że da radę i wszystko będzie dobrze, do poczucia, że serce podchodzi człowiekowi do gardła i nie może wrócić na właściwe miejsce, a w żołądku grasuje jakiś obcy i drapie od środka swoimi odnóżami…Głupie, ale nic na to nie może poradzić.
Diego Galdino ma nam coś ważnego do przekazania. Jego, Żeby miłość miała twoje oczy jest urokliwym, pełnym wdzięku manifestem miłości. U niego słowa same mówią za siebie, a osoba Sofii przenika umysł i dotyka serca piszącego te słowa.
Ocierając wierzchem dłoni oczy, które zaszły jej łzami, bez przerwy, niemal bezwiednie powtarzała w duchu jedno imię: Tyron. Jeszcze niedawno nic dla mnie nie znaczyło, mówiła sobie. A teraz w tych literach zawiera się cała moja radość i jednocześnie cierpienie. A przecież to tylko pięć liter z całego alfabetu. Jak mogą zawierać w sobie cały mój świat? Świat, który mnie nie chce.
Cóż powiedzieć i co dodać, każdy człowiek pragnie, żeby miłość miała Twoje oczy… w tej prostej formule zawiera się sens życia, szczęście, które nas wypełnia, uśmiech każdego dnia i wiele, wiele innych pozytywnych aspektów. Książka, którą warto poznać i nad którą bez wątpienia warto się z miłością pochylić.
Konkursowe rozdanie dostępne jest w TYM MIEJSCU.
Diego Galdino, Żeby miłość miała twoje oczy, Dom Wydawniczy REBIS, Poznań 2016
Więcej o książce na Lubimyczytac.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Literacka przestrzeń również w drugim blogu.