Przyznam się, że nie lubię skrótów. Razi mnie bardzo, gdy czytam Kato, Wwa, Czewa lub cokolwiek innego. Nie wiem dokąd to prowadzi, ale z całą pewnością nie przynosi niczego dobrego. A jednak Kato to nie Katowice. Bo tak jednak staram się myśleć o moim mieście. Moim, bo choć nie pochodzę stąd i nie urodziłem się tutaj, to jednak te osiem lat od kiedy spontanicznie przeprowadziłem się z Mazowsza na Śląsk, czuję się jakbym mieszkał tu od zawsze.
Dosyć szybko też poczułem się w tym miejscu swobodnie, lekko, dosyć szybko odnalazłem się i zadomowiłem. I po raz pierwszy Rynek coraz bardziej zaczyna przypominać Rynek, choć zupełnie inny od tego, jaki w pierwszym skojarzeniu przychodzi nam na myśl - krakowska Starówka, warszawskie Stare Miasto, czy może wrocławski Rynek.

Zaniedbany, pozbawiony uroku plac w centrum miasta, jaki znam sprzed kilku lat, gdy się tu przeprowadziłem nabrał obecnie szczególnego pod każdym względem architektonicznego smaku. Bałem się tego, co zaczęło się kilka lat wstecz, jednak efekt, który mamy możliwość oglądać i odbierać budzić może szczery niczym niewymuszony podziw.

Czerwcowy wieczór zaskakuje swą świeżością, ciszą przejeżdżających tramwajów, lekkim szumem otaczających mnie rozmów. Do tego piwo na miodzie gryczanym, lekkie i doskonałe w smaku, sponsor tego spotkania na katowickim rynku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Literacka przestrzeń również w drugim blogu.