Tym razem praca, która nie weszła do ścisłego finału. Jej
autorką jest Agata Szumiela, która w Konkursie literackim Kartka z Powstania Warszawskiego przyjęła pseudonim powstańczy, Akacja. Zapraszam do lektury.
1 sierpień 1944r. Godz. 16.30
Ciepło ognia przyjemnie łaskotało dłonie,
iskry tańczyły nad płytami kuchennymi wybijając się w górę niczym fontanna, a
melodia przez niewydawana hipnotyzowała. Starałam się chłonąć całą sobą ten
czas, by później z każdym detalem odtwarzać go w pamięci-od wybuchu wojny życie
stało się przetrwaniem, walką o byt. Nie pamiętam, kiedy ostatnim razem
siedzieliśmy przy piecyku, gaworząc wesoło na wszystkie możliwe tematy. Z
zamyślenia, na które sobie nigdy nie pozwalam przez wzgląd na moje młodsze
rodzeństwo, wyrwał mnie krzyk mamy: „Maniu, na litość boską! Placki się
przypalają!”. Dzięki zmieszaniu wody, mąki i jajek powstaje ciasto, które
pięknie zrumienione na piecu węglowym jest rarytasem i prawdziwą poezją dla
naszych wychudzonych brzuchów. Nie ma mowy o marnowaniu pokarmu, gdybym je
spaliła, właśnie takie byśmy jedli.
Wojenna gehenna zdawała się trwać w
nieskończoność. Każdy dzień był ciągiem sekund, minut, godzin boleśnie
mijających. Marzenia odeszły, pragnienia stanęły w miejscu, jawa stała się
koszmarem, który nawiedza we śnie. Została jedna rzecz trzymająca mnie i setki
tysięcy ludzi przy istnieniu - NADZIEJA. Zapał do stania oko w oko z
nieprzyjacielem, pomszczenie ojca, który zginął od kuli niemieckiego żołnierza
na moich oczach są motorem napędzającym mnie do działania. Odruchowo ścisnęłam
dłonie, łzę spływającą po policzku otarłam tak, by mama nie zorientowała się,
że coś jest nie tak. Podświadomie czułam, że zbliża się moment mojego wyjścia z
domu i, że to ostatnia szansa, by móc się pożegnać. Pragnęłam temu zaprzeczyć i
jednocześnie uczepić się myśli, iż będziemy wspólnie z rodzicielką i braćmi
cieszyć się wolną Polską.
Nagle rozwyły się syreny w całym mieście,
przerażająco głośny odgłos przeszywał każdą komórkę ciała, panika rosnąca w
oczach rodzeństwa ocuciła mnie, i przywróciła zdolność racjonalnego myślenia.
Zaczęło się. Powstanie i obrona Warszawy.
Przytuliłam się szybko do dwóch kilkuletnich
istot, zmierzwiłam czupryny i wyszeptałam: „Niech was Bóg ma w swojej opiece”.
Matka stała struchlała, przerażona tym, co robię. W jednej sekundzie klęczałam
u jej stóp i całowałam dłonie prosząc o błogosławieństwo i modlitwę w intencji
nas. Powstańców Polski Walczącej. Zaciskając usta i powstrzymując szloch,
objęła mnie ramionami a następnie odpięła z szyi srebrny łańcuszek z
wizerunkiem Matki Boskiej i wcisnęła mi w rękę. Zważywszy na ciągły hałas
alarmowy sięgnęłam szybko po torbę, w której matka trzymała zapas żywności
podałam jej i wybiegliśmy z mieszkania na korytarz kamienicy, gdzie wszyscy
lokatorzy ewakuowali się do piwnicy.
Moja rodzina udała się z nimi. Trzask
pękających szyb okiennych niósł się echem, wybuchy bomb, eksplozje granatów z
każdą sekundą uświadamiały mi, że Warszawa się nie podda! Walczy! Polska odzyska
status państwa autonomicznego. Ostrożnie wróciłam do mieszkania, i mając
świadomość, że mury mogą się obrócić w mgnieniu oka w pył, sięgnęłam po
schowany pod deskami podłogi karabin ojca, zapas amunicji i opaskę na ramię w
kolorach biało-czerwonych. To dla tych barw nie zawaham się przelać własnej
krwi. Jeśli umrzeć to za to! Byłam gotowa zmierzyć się z najeźdźcą.
Ulice stolicy przypominały pole bitwy,
kilkanaście minut po wybiciu godziny, „W” domy, kościoły, budynki użyteczności
publicznej zmieniły się w płonące gruzowisko. Ludzie zaskoczeni wybuchem nie
zdążywszy przygotować się do ucieczki przed nalotem hitlerowskich sił
powietrznych, ginęli rozszarpywani na strzępy. Śmierć otaczała mnie dookoła,
jej zapach mieszał się z odorem wroga.
Skulona za zgliszczami obserwowałam
najbliższe otoczenie, trzymając przy skroni karabin-jedyną pamiątkę po ojcu
Oficerze Wojska Polskiego. Byłam gotowa użyć go w każdym momencie, bez litości,
skrupułów i wyrzutów sumienia.
Wytężyłam wzrok, wyostrzyłam wszystkie
zmysły - dziesięć metrów przede mną stało dwóch gestapowców palących cygara,
śmiejących się w głos. Poczułam metaliczny smak mdłości i w jednej sekundzie
mój palec znalazł się na spuście broni. Nie potrafiłam strzelać, zaledwie kilka
razy trzymałam w dłoni to narzędzie zbrodni. Jednak są momenty w życiu, kiedy
automatycznie działamy, adrenalina pobudza ciało, krew krąży ze zwiększoną
prędkością. Wycelowałam w głowę odwróconego mężczyzny, jego życie było moich
rękach. Wystarczy jeden ruch i „Hande hoch!!!''-Usłyszałam za sobą, sparaliżowana
ze strachu oniemiałam, czując przy głowie lufę pistoletu. Nie zwlekając na
dalszy rozwój sytuacji przesunęłam palcem po wypustce broni i strzeliłam.
Okupant legł Drugi zobaczywszy mnie zaczął się śmiać. Wiedziałam i byłam w
pełni świadoma, że to wyrok śmierci. Jednak to obowiązek ratować ojczyznę,
każda próba podjęta niezależnie od efektu końcowego jest honorem i świadectwem,
że to ryzyko warto podjąć. Za każdą cenę.
Pocisk przeszywający moje serce rozrywał
tkanki, momentalnie wszystko odeszło w nicość. Czując kres swojego bytu czułam
dumę i wiarę, że w drugim, wiecznym życiu będę patrzeć na Polskę wolną, zgodną.
Uśmiechnęłam się i wyszeptałam: „Jeszcze Polska nie zginęła, póki my
żyjemy...”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Literacka przestrzeń również w drugim blogu.