Jakiś czas minął, gdy raczyłem się wyjątkową w swej treści i formie najnowszą powieścią Wojciecha Dutki Kartagińskie ostrze. I jest to jeden z nielicznych przypadków, gdy właśnie czas jest określonym wyznacznikiem literackiego odniesienia, któremu chciałbym w doskonały sposób sprostać. Gdyż, jak to często podkreślam nie sztuką jest pisać, aby pisać, sztuką jest prostym słowem przenikać do świadomości czytelnika, a może przede wszystkim przemieniać wodę w wino, co niewątpliwie, bez cienia wątpliwości autorowi się udało.
Dwanaście miesięcy wstecz odkrywałem historię, której pierwowzór narodził się za drutami Auschwitz. Wojciech Dutka barwami czerni i purpury odmalował tak sugestywny obraz, iż dosłownie byliśmy świadkami rozgrywających się wokół nas dantejskich scen, gdzie dwoje obcych sobie ludzi w niewiarygodny sposób zbliżało się do siebie:
(...) Zderzenie dwóch przeciwstawnych światów w miejscu kaźni, jakim było Auschwitz, historia, jaką zainspirowały autentyczne wydarzenia – Milena, młoda, żydowska artystka ze Słowacji i Franz, podoficer SS, odpowiedzialny za segregowanie rzeczy po zgładzonych Żydach. Czy tych dwoje ludzi mogło połączyć coś, o czym oni sami nie zdawali sobie sprawy? Jak spojrzeć w oczy wroga i kata, który nagle z niewiadomego powodu zaczyna okazywać zainteresowanie Żydówce?
Czy miałem jakiekolwiek wątpliwości, że Kartagińskie ostrze może mi się nie spodobać? Z czystym sumieniem, żadnych. Oczekiwanie tej książki było bardzo duże, ale i przyjemność w lekturze jedyna w swoim rodzaju. Lepszego przewodnika po starożytnym świecie nie moglibyśmy sobie wymarzyć. Nie bez znaczenia jest też wykształcenie autora, gdyż na kartach tej książki czuje się już od pierwszych stron doskonałe spojrzenie człowieka, który wie, o czym pisze łącząc to, co lubi z tym, co przynosi mu wyjątkową radość.
Próżno szukać w literaturze krajowej tak szczególnego, wielkiego i niesamowitego dzieła dotykającego czasów starożytnych. Bardzo długo nic i pojawia się Sienkiewicz i jeszcze długo, długo nic i świat poznaje Herodota. Jest to rzecz jasna mały, literacki żart, jednak faktem jest, że brakowało mi powieści na miarę Gladiatora. Gdyż nie bez powodu wydawca odnosi się do niego na okładce. Historia Polibiusza pióra Dutki to gotowy scenariusz filmowy, którym, co swego czasu zauważyłem warto byłoby zainteresować Ridleya Scotta, twórcę Gladiatora.
Historia, którą odkrywamy jest błyskawicznym, niekontrolowanym przeniesieniem się w czasie. Nagle wiek XXI przestaje istnieć i otacza nas śmierdząca rzeczywistość targu niewolników. Bo to tu wszystko się zaczęło i to tu nic nieznaczący niewolnik w niedługim czasie będzie miał do odegrania ważną i istotną rolę w historii świata i Rzymu, a może Rzymu i świata. Polibiusz nie zdaje sobie sprawy, jak wiele czeka go wyrzeczeń, ile ziem przejdzie i ile przepłynie mórz, aby spełniło się jego przeznaczenie. Nie bez znaczenia będzie jego rola w starciu Hannibala z niepokonanym Rzymem.
Można pisać rozległe epistoły chwaląc literacki kunszt autora. Można i niewątpliwie warto, jednak znacznie większą wartość daje poznanie jej osobiście. Piękna świata starożytnego, jego zawiłości, ale też politycznej obłudy i ciągłych knowań Rzymu. Sprawne literackie oko z uśmiechem na ustach między słowami odkryje umiejętnie przemycone zjawiska z polskiej sceny politycznej.
Bo bez polityki nie byłoby Rzymu, a bez stopniowo odkrywanej miłości wobec Eurene pasji życia Polibiusza. Wciąż mam dylemat, czy moim prostym tekstem trafiłem w sedno, bo napisać o takiej książce, to wyzwanie, któremu trudno sprostać. Liczę jednak, że choć w drobnym stopniu udało mi się oddać jej niezwykłość i fakt, że jest to dzieło na miarę wieku, XXI wieku.
Wojciech Dutka, Kartagińskie ostrze, Wydawnictwo Albatros, Warszawa 2015
Więcej o książce na Lubimyczytac.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Literacka przestrzeń również w drugim blogu.