Wydawnictwo Nasza Księgarnia wpisuje się do grona Wydawnictw, z którymi działam, na które zawsze mogę liczyć, które dzielą się ze mną tym wszystkim, co dobre, ciekawe i godne przeczytania, a ja dzielę się tym później z wami. I tak już prawie od dwóch lat.
Tak się interesująco składa, że premiera wydawnicza książki (23 września) zbiega się prawie z drugimi urodzinami rozwijającego się prężnie Kominka (26 września). Dwa lata temu nawet nie śmiałem marzyć, że uda mi się zdziałać tyle dobrego. Ale pora wrócić do konkretów.
Poniżej podzielę się z wami krótkim wprowadzeniem do Klątwy utopców, a także fragmentem Rozdziału II. Jednak zanim to nastąpi kilka słów od autorki:
Tak się interesująco składa, że premiera wydawnicza książki (23 września) zbiega się prawie z drugimi urodzinami rozwijającego się prężnie Kominka (26 września). Dwa lata temu nawet nie śmiałem marzyć, że uda mi się zdziałać tyle dobrego. Ale pora wrócić do konkretów.
Poniżej podzielę się z wami krótkim wprowadzeniem do Klątwy utopców, a także fragmentem Rozdziału II. Jednak zanim to nastąpi kilka słów od autorki:
Lubię się śmiać i rozśmieszać ludzi, dlatego robię, co mogę, żeby dać czytelnikom trochę zabawy. Nie znoszę też podłości i chamstwa, więc czasami mam ochotę kogoś zamordować. Siadam wtedy do komputera i opisuję zbrodnie, dzięki czemu unikam niemiłych konsekwencji prawnych i kłopotów z plamami krwi na ubraniach. Łączę przyjemne z pożytecznym i przy okazji dbam o swoje zdrowie psychiczne. Już od dawna nikt nie słyszał mojego maniakalnego śmiechu o czwartej nad ranem. No, chyba że chodzi o zeszłą sobotę, ale wtedy pisałam…
Iwona Banach
------------------------------------
Dagmara musi zająć się dziadkiem przez kilka dni. Nic prostszego? Nie w tym przypadku! Starszy pan zafunduje jej wakacje w zrujnowanym szpitalu psychiatrycznym na Roztoczu. Ludzie są tu mili i spokojni, szkoda tylko, że akurat ktoś postanowił wymordować pół wioski. No cóż, są miejsca, gdzie nawet najbłahsze urazy starannie się pielęgnuje, by z czasem wyrosły na porządne spory sąsiedzkie, i Utopce to jedno z tych uroczych miejsc. Warto je odwiedzić! Tutaj można się zakochać... na zabój!
Ta książka to ostrzeżenie! Nieodpowiedzialne zachowanie może spowodować katastrofę w ruchu lądowym i kłopoty matrymonialne, nieboszczyk w płynie nie wpływa dobrze na cerę, a konkursy esemesowe mogą być przyczyną śmiertelnego zatrucia…
------------------------------------
Rozdział II
Filip prowadził przerażająco ostrożnie, do tego stopnia, że nie tylko Daga, lecz także pasażerowie klęli w duchu, na czym świat stoi. Zastanawiali się, czy da się jechać jeszcze wolniej i czy ucieczka w tak ślimaczym tempie w ogóle ma sens. Fakt, cała eskapada nie była zbyt przemyślana i specjalnie miła, ale po prostu nie mieli wyboru.
Co im pozostało? Siedzieć tam nadal i dać się zastraszać w tak okrutnie nieortograficzny sposób?
Wszyscy ziewali na potęgę. Michał pochrapywał od czasu do czasu, niewygodnie wtłoczony za siedzenie Dagi, Andżelika siedziała wpatrzona w okno z tępym wyrazem twarzy i jakimś cudem milczała.
Filip nie krył wściekłości. Jak sam mówił, był typowym mieszczuchem i tereny choć odrobinę zalesione, oddalone od cywilizacji nawet o ułamek kilometra, przyprawiały go o dreszcze, a teraz życie, okrutne i w dużej mierze nieprzewidywalne, zmusiło go do podróży na jakieś cholerne odludzie.
– Nawet wysikać się nie ma gdzie – burknął, zatrzymując samochód.
– Lasu ci mało? – zapytał Michał. – Nikt cię nie będzie podglądał. Coś ty taki paniczyk? Idź w krzaki i już!
– Nie! Tu nie sikaj – ostrzegła go zaspana Andżelika. – Podjedź kawałek dalej.
– Jasne! Dalej! Mowy nie ma! Nie dam rady! – odburknął Filip. Wysiadł z auta,
– Gęsty ten las – mruknęła Daga, obawiając się o bezpieczeństwo Filipa.
Z daleka dały się słyszeć jęk, bulgot i przekleństwa.
– Nie mówiłam? Ten kawałek tutaj jest okropny. To nie jest las – odezwała się wciąż zaspana Andżelika. – To bagno, nie jakieś tam straszne, ale…
– Boże kochany! – krzyknęła Daga, wyskakując z samochodu i pędząc na pomoc narzeczonemu. Michał także wysiadł, ale nie spieszył się aż tak bardzo. Zanim przebiegli
przez jezdnię, zobaczyli po drugiej stronie paskudnie upapranego i podrapanego Filipa.
Chłopak kipiał ze złości, co najwyraźniej było już u niego stanem permanentnym.
– To wszystko wina tego twojego dziadka… To on nas ściągnął na to zadupie! Jestem cały w błocie! Tapicerka to pryszcz, ale moje ciuchy będą do wyrzucenia!
Daga miała ochotę powiedzieć mu, że oprócz tego ma chyba rozciętą głowę, ale pomyślała, że sam się o tym dowie, jak dojadą na miejsce.
Zresztą właściwie już prawie dotarli do celu. Jechali ponad dwie godziny, a przecież wyruszyli z domu o trzeciej w nocy.
Wjechali do centrum i stanęli niedaleko browaru. Zwierzyniec był jednym z tych miasteczek, które przejezdni określają jako urokliwe, turyści – znośne, a mieszkańcy – najpiękniejsze na świecie, szczególnie z perspektywy zakorkowanego Londynu, z którego kiedyś przecież wrócą, by osiedlić się całkiem niedaleko, w Lublinie albo Zamościu.
Michał poszedł załatwiać swoje sprawy. Dagmara z Filipem siedzieli na ławce w parku, usiłując nie zasnąć. Nawet ze sobą nie rozmawiali. Andżelika gdzieś zadzwoniła, po czym zgodnie z zapowiedzią pobiegła do ciotki.
Czekali całe wieki. Później zwiedzili browar i park, a potem znów siedzieli bez ruchu, głodni i spragnieni.
Byli zmęczeni. Andżelika pojawiła się cała w skowronkach po kilku dobrych godzinach, nic sobie nie robiąc z tego, że na nią czekali. Michał także wrócił zadowolony, że udało mu się wszystko załatwić.
– Może pójdziemy na Bukową Górę? – zaproponowała niezdecydowanym głosem Dagmara.
– Mowy nie ma! – jęknął Filip – Nigdzie nie idę. Przynajmniej nie teraz! Muszę się wyspać. Wynajmijmy domek, stówa za cały, cztery łóżka…
Wszyscy wyraźnie się ucieszyli.
– Musimy się przespać – poparł pomysł Michał. – Noc spędzimy tutaj, a jutro rano ruszymy dalej, wiem, że można by teraz, ale po co się spieszyć. Zresztą jazda w takim stanie nie jest bezpieczna. Tak mi się chce spać, że padam z nóg.
– Ja też – mruknął Filip. – Odpocznijmy tutaj! To ładne miasteczko. – Wyraźnie nie miał ochoty na kontynuowanie podróży.
– A jeśli nas ktoś, bo ja wiem, goni? Śledzi?
– Nie, nie gadaj, nikt za nami nie jechał, nie bzdurz! Lepiej jeszcze raz zadzwoń do dziadka albo do Kingi, może któreś odbierze?
Wystukiwane od wczoraj po kilkadziesiąt razy numery nie odpowiadały. W komórce dziadka włączyła się poczta głosowa. Telefon Kingi także milczał.
– Szlag by to trafił! – warknęła Dagmara. – Jedźmy już wynająć ten cholerny domek, rzeczywiście padam na pysk!
– Cholera – zaklął Filip. – Pachnie kiełbasą. Co za boski aromat. Zabiłbym za coś do żarcia. Z rezygnacją wsiadł do samochodu.
– Kupiłam bułki – poinformowała Andżelika. – I przyniosłam od ciotki kilo kiełbasy. Zrobimy ognisko. Wiecie, melanżyk jak się patrzy! Trzeba się zabawić, nie?
Wszyscy popatrzyli na dziewczynę z zaciekawieniem. Różowa Pindzia postarała się o kiełbasę! Co prawda natura nie obdarzyła jej mózgiem, ale kiełbasa w tym momencie w zupełności im wystarczała. Wzmianka o melanżyku zaniepokoiła Dagmarę, bo to sformułowanie kojarzyło jej się z ostrym piciem, ale była wdzięczna Andżelice za pomysł z prowiantem.
Wynajęli domek.
(…)
------------------------------------
Rozdział II
Filip prowadził przerażająco ostrożnie, do tego stopnia, że nie tylko Daga, lecz także pasażerowie klęli w duchu, na czym świat stoi. Zastanawiali się, czy da się jechać jeszcze wolniej i czy ucieczka w tak ślimaczym tempie w ogóle ma sens. Fakt, cała eskapada nie była zbyt przemyślana i specjalnie miła, ale po prostu nie mieli wyboru.
Co im pozostało? Siedzieć tam nadal i dać się zastraszać w tak okrutnie nieortograficzny sposób?
Wszyscy ziewali na potęgę. Michał pochrapywał od czasu do czasu, niewygodnie wtłoczony za siedzenie Dagi, Andżelika siedziała wpatrzona w okno z tępym wyrazem twarzy i jakimś cudem milczała.
Filip nie krył wściekłości. Jak sam mówił, był typowym mieszczuchem i tereny choć odrobinę zalesione, oddalone od cywilizacji nawet o ułamek kilometra, przyprawiały go o dreszcze, a teraz życie, okrutne i w dużej mierze nieprzewidywalne, zmusiło go do podróży na jakieś cholerne odludzie.
– Nawet wysikać się nie ma gdzie – burknął, zatrzymując samochód.
– Lasu ci mało? – zapytał Michał. – Nikt cię nie będzie podglądał. Coś ty taki paniczyk? Idź w krzaki i już!
– Nie! Tu nie sikaj – ostrzegła go zaspana Andżelika. – Podjedź kawałek dalej.
– Jasne! Dalej! Mowy nie ma! Nie dam rady! – odburknął Filip. Wysiadł z auta,
– Gęsty ten las – mruknęła Daga, obawiając się o bezpieczeństwo Filipa.
Z daleka dały się słyszeć jęk, bulgot i przekleństwa.
– Nie mówiłam? Ten kawałek tutaj jest okropny. To nie jest las – odezwała się wciąż zaspana Andżelika. – To bagno, nie jakieś tam straszne, ale…
– Boże kochany! – krzyknęła Daga, wyskakując z samochodu i pędząc na pomoc narzeczonemu. Michał także wysiadł, ale nie spieszył się aż tak bardzo. Zanim przebiegli
przez jezdnię, zobaczyli po drugiej stronie paskudnie upapranego i podrapanego Filipa.
Chłopak kipiał ze złości, co najwyraźniej było już u niego stanem permanentnym.
– To wszystko wina tego twojego dziadka… To on nas ściągnął na to zadupie! Jestem cały w błocie! Tapicerka to pryszcz, ale moje ciuchy będą do wyrzucenia!
Daga miała ochotę powiedzieć mu, że oprócz tego ma chyba rozciętą głowę, ale pomyślała, że sam się o tym dowie, jak dojadą na miejsce.
Zresztą właściwie już prawie dotarli do celu. Jechali ponad dwie godziny, a przecież wyruszyli z domu o trzeciej w nocy.
Wjechali do centrum i stanęli niedaleko browaru. Zwierzyniec był jednym z tych miasteczek, które przejezdni określają jako urokliwe, turyści – znośne, a mieszkańcy – najpiękniejsze na świecie, szczególnie z perspektywy zakorkowanego Londynu, z którego kiedyś przecież wrócą, by osiedlić się całkiem niedaleko, w Lublinie albo Zamościu.
Michał poszedł załatwiać swoje sprawy. Dagmara z Filipem siedzieli na ławce w parku, usiłując nie zasnąć. Nawet ze sobą nie rozmawiali. Andżelika gdzieś zadzwoniła, po czym zgodnie z zapowiedzią pobiegła do ciotki.
Czekali całe wieki. Później zwiedzili browar i park, a potem znów siedzieli bez ruchu, głodni i spragnieni.
Byli zmęczeni. Andżelika pojawiła się cała w skowronkach po kilku dobrych godzinach, nic sobie nie robiąc z tego, że na nią czekali. Michał także wrócił zadowolony, że udało mu się wszystko załatwić.
– Może pójdziemy na Bukową Górę? – zaproponowała niezdecydowanym głosem Dagmara.
– Mowy nie ma! – jęknął Filip – Nigdzie nie idę. Przynajmniej nie teraz! Muszę się wyspać. Wynajmijmy domek, stówa za cały, cztery łóżka…
Wszyscy wyraźnie się ucieszyli.
– Musimy się przespać – poparł pomysł Michał. – Noc spędzimy tutaj, a jutro rano ruszymy dalej, wiem, że można by teraz, ale po co się spieszyć. Zresztą jazda w takim stanie nie jest bezpieczna. Tak mi się chce spać, że padam z nóg.
– Ja też – mruknął Filip. – Odpocznijmy tutaj! To ładne miasteczko. – Wyraźnie nie miał ochoty na kontynuowanie podróży.
– A jeśli nas ktoś, bo ja wiem, goni? Śledzi?
– Nie, nie gadaj, nikt za nami nie jechał, nie bzdurz! Lepiej jeszcze raz zadzwoń do dziadka albo do Kingi, może któreś odbierze?
Wystukiwane od wczoraj po kilkadziesiąt razy numery nie odpowiadały. W komórce dziadka włączyła się poczta głosowa. Telefon Kingi także milczał.
– Szlag by to trafił! – warknęła Dagmara. – Jedźmy już wynająć ten cholerny domek, rzeczywiście padam na pysk!
– Cholera – zaklął Filip. – Pachnie kiełbasą. Co za boski aromat. Zabiłbym za coś do żarcia. Z rezygnacją wsiadł do samochodu.
– Kupiłam bułki – poinformowała Andżelika. – I przyniosłam od ciotki kilo kiełbasy. Zrobimy ognisko. Wiecie, melanżyk jak się patrzy! Trzeba się zabawić, nie?
Wszyscy popatrzyli na dziewczynę z zaciekawieniem. Różowa Pindzia postarała się o kiełbasę! Co prawda natura nie obdarzyła jej mózgiem, ale kiełbasa w tym momencie w zupełności im wystarczała. Wzmianka o melanżyku zaniepokoiła Dagmarę, bo to sformułowanie kojarzyło jej się z ostrym piciem, ale była wdzięczna Andżelice za pomysł z prowiantem.
Wynajęli domek.
(…)
------------------------------------
tytuł: KLĄTWA UTOPCÓW
autor: Iwona Banach
Proza polska/Literatura dla kobiet
liczba stron: 400
ISBN: 978-83-7885-571-2
oprawa: broszurowa
cena: 36,90 pln
data wydania: 23 września 2015
autor: Iwona Banach
Proza polska/Literatura dla kobiet
liczba stron: 400
ISBN: 978-83-7885-571-2
oprawa: broszurowa
cena: 36,90 pln
data wydania: 23 września 2015
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Literacka przestrzeń również w drugim blogu.