Cykl tekstów napisanych w 1999 roku, czyli jakże odległe w czasie, ale szczere, pełne mnie, otwarte na świat i ludzi, którzy w różnym miejscu i czasie pojawiali się na mojej drodze. Również kilka z nich spisanych w trakcie pobytu w Stanach Zjednoczonych 2002-2003. Miłej lektury życzę...
Epizod I
Kolejna wycieczka autobusem. Po raz kolejny spotykam te same twarze. Miny bez wyrazu, zgubione spojrzenia, uciekające oczy. Wszyscy jacyś nienormalni, choć normalni. Tak to chyba wygląda, a może jest inaczej? Co robi ten pan z wielkim brzuchem, pani z dzieckiem, kobieta, która siedzi obok mnie. Nic jej nie dolega, ale ten zapach, jeśli mnie skręca, to wszystkich pozostałych chyba również. Samo wylanie na siebie litrów perfum nigdy nikomu nie pomogło, w pierwszej kolejności kąpiel, a wtedy odrobina, może ciut więcej, na szyi za uszami, na mostku. Tak to się chyba robi. Normalni ludzie wiedzą, o czym mówię.
Kolejna wycieczka autobusem. Po raz kolejny spotykam te same twarze. Miny bez wyrazu, zgubione spojrzenia, uciekające oczy. Wszyscy jacyś nienormalni, choć normalni. Tak to chyba wygląda, a może jest inaczej? Co robi ten pan z wielkim brzuchem, pani z dzieckiem, kobieta, która siedzi obok mnie. Nic jej nie dolega, ale ten zapach, jeśli mnie skręca, to wszystkich pozostałych chyba również. Samo wylanie na siebie litrów perfum nigdy nikomu nie pomogło, w pierwszej kolejności kąpiel, a wtedy odrobina, może ciut więcej, na szyi za uszami, na mostku. Tak to się chyba robi. Normalni ludzie wiedzą, o czym mówię.
Ale nie o tym dziś miałem mówić. Odbiegam chyba celowo od tematu, bo boję się go ugryźć. Jacy są ci normalni ludzie, co robią stojąc w korku w samochodzie, jadąc tramwajem, gdy właśnie teraz ktoś ich okrada. Starszy pan traci ostatnie złotówki ze swojej emerytury, na szlugi i flaszkę wystarczy, może ci normalni ludzie są bardziej kulturalni – pójdą do pubu, przepraszam powiedzmy to wyraźnie po polsku, pójdą na piwo do lokalu, gdzie takowe można wypić. I cóż, jak taki się nazywa – „restauracja”? Chyba nie, może jednak zostańmy przy pubie, shopy i inne takie mogą zawsze zniknąć. Zamieńmy „sexshop” na polski i co nam z tego wyjdzie – „sklep z artykułami seksualnymi pierwszej i drugiej potrzeby”, inna propozycja, wersja krótsza – „artykuły seksualne”, „sado-maso”. Trudne to będzie do przełożenia, jak w takim razie przełożyć pizzerie na język polski – „lokal gastronomiczny, w którym mogę zjeść pizzę”. A co to jest Mosze, właściwie pizza? Z czym się to je? To już właściwe inna bajka, najwyższa pora wrócić do autobusu, gdzie sobie jadę po raz kolejny do stolicy. Kolejne przystanki, kolejni ludzie, jedni wsiadają, inni wysiadają. Te ponure, szare twarze, ponure gęby bez wyrazu.
Nowofalowa moda na okulary w tłustych włosach. I oto opada mi szczęka, oczy wychodzą na wierzch. Tak jak ja myślało zapewne z piętnastu chłopa, którzy akurat jechali tym samym autobusem. Wchodzi ONA, kobieta bóstwo. I teraz ponownie odbiegnijmy troszkę od tematu. Jadę kiedyś innym autobusem. Piękny, letni dzień, wszyscy siedzą, względnie pusto. Obok po sąsiedzku jechało dwoje ludzi. Pani po czterdziestce, a może chwilę przed pięćdziesiątką i sędziwy jegomość. Taki pan Anatol. Pan opowiadał pani, a ja słuchałem. W czasie wojny miał chyba mniej lat, niż ja teraz. Teraz już chyba trochę schorowany, ale mimo wszystko, jaka pamięć. Tak dobra, jak Ojca Świętego w Wadowicach. Każdy szczegół, jakby to było wczoraj. Wojna „pana Anatola” zastała w stolicy. Dywersja, jakaś organizacja, kolejne akcje, kolejne łapanki, z każdej w cudowny sposób udało się uciec. Później chyba pobyt w partyzantce. W pół godziny opowiedział cztery lata, no może trzy, ze swego życia pełnego przygód. Gdzieś tam jeszcze kąpiele w Wiśle pod lufami niemieckich karabinów, w kwietniu, gdy było jeszcze dosyć zimno. Tak, z własnej woli.
Ale oto znów jestem w autobusie. Nie wiem, czy zacząć od stóp, czy może od włosów. Nie chcę, aby zabrzmiało to obscenicznie, ale jakoś muszę ją opisać, „Królewnę z bajki”, tylko, z której? „Śpiąca królewna” to raczej nie była. Nie mogę udać, że się nią nie zachwyciłem, bo tak nie było. Cudowne wrażenie. Można powiedzieć, że kolejna osoba, chodząca po tej ziemi. Może i tak jest, ale jakby wziąć tysiąc losowo wybranych ankieterów, to ona byłaby tą tysiąc pierwszą. Dlaczego właściwie o niej piszę? To, że mi się spodobała to chyba mało powiedziane. Idziesz ulicą, „zawieszasz” oko na pięknej twarzy, zgrabnej pupci, ładnym biuście, laska, szprycha, fajna panienka. Tak się potocznie mówi. Czy to w filmie, czy na ulicy. Mam te dwadzieścia parę lat, ale jeden jedyny raz miałem możliwość oglądać cudownie wyprofilowane, jakie to górnolotne określenie – „wyprofilowane”, tak to nazwijmy, kobiece nogi. Stała w kolejce na uczelni, a ja z pięć minut gapiłem się dosłownie tylko na te dwie cudownie stworzone kończyny dolne. Biolog ze mnie nie lada.
Systematycznie odwiedzane solarium pozwoliło wypieścić cudownie złoty odcień skóry, kosmetyczka, zadbane dłonie, paznokcie u nóg, jak też u rąk. To wszystko wykreowało kobietę z klasą. Stopy w białych letnich, delikatnych pantoflach z kilkoma paseczkami, w zasadzie to takie luksusowe sandały. Białe spodnie, forma „dzwonów”, zwężających się ku górze. U dołu szerokie, przy kolanach już lekko opinające zgrabne, szczupłe nogi, po delikatnie zarysowane pod bielą spodni, ale bardzo zmysłowe dwa, nie bójmy się tego słowa, pośladki. Płaski brzuch, a na biały, zapewne jedwabny staniczek, narzucony biały, przewiewny, ale i przejrzysty sweterek, delikatnie zasłaniający tą zgrabną pupcię. Czarne, kruczoczarne włosy, długie sprężynki związane szeroką, białą szarfą, wstążką. Jak zwał, tak zwał. Po tym, jak wysiadła z autobusu, okulary przeciwsłoneczne powędrowały na smukły, delikatnie rzeźbiony nos, osłaniając ciemnoniebieskie oczy od mocnych promieni słonecznych. Na kolor szminki uwagi nie zwróciłem, ale w piękny sposób podkreślał kształt ust.
Puk, puk, kto tam, to tylko ja... Taak, można by powiedzieć, królewna z bajki. Nic dodać, nic ująć, dlaczego akurat ona zwróciła moją uwagę, może niczym nie wyróżniali się szarzy ludzie w autobusie, może coś zupełnie innego. Może opowiedziałbym wam jeszcze jedną historię z autobusu, choć tak rzadko nim jeżdżę, to jednak zostawię ją sobie na kolejną okazję. Wtedy również opowiem o pięknej nieznajomej, która wieczorem 14 sierpnia zgubiła się w Częstochowie, kiedy jest wyjątkowo dużo ludzi, jest to również jeden z bardzo niewielu wyjątkowych wieczorów, jaki daje możliwość przeżyć cały rok. Po to m.in. dziewięć dni wcześniej pielgrzymujemy i oto, po raz drugi być może nie będzie mi to dane. Dwudziesty drugi raz będzie być może dopiero za rok... a może, wszystko w rękach opatrzności Bożej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Literacka przestrzeń również w drugim blogu.