Dziś kończąc lekturę książki Dom na krawędzi Marii Nurowskiej uświadomiłem sobie, że muszę się zatrzymać, aby dusza pełna wrażeń mogła bez skrępowania odetchnąć głęboko. Bo tak, jak piękno kobiety można scharakteryzować szeroką gamą naszych doznań, tak literatura, szczególnie polska, którą poznaję w ostatnim okresie poddaje się podobnym regułom.
Są powieści, które zamykają się w nurcie „powieści wakacyjnej” przynosząc szeroki uśmiech i dawkę miłych wrażeń. Są też takie, które czytając na jednym oddechu sprawiają tak miłe emocjonalne zaskoczenie, po którym długo nie możemy się pozbierać. Nie można zapominać też o takich, których moc intelektualna zaskakuje od pierwszej do ostatniej strony przynosząc finał, który odbiera mowę stawiając w naszych umysłach proste i jednoznaczne pytanie, „To już koniec?!”.
Piszę o tym nie bez powodu, gdyż nie minęło wiele czasu, jak padła ostatnia klatka tej opowieści, która przyznać muszę bardzo mnie zaskoczyła. I to nie tylko sposobem narracji w konwencji długiego, niekończącego się listu, jednak jakże łatwiejszym w odbiorze, niż zapisane pod postacią monologu bez końca Drzwi do piekła.
Nie spodziewałem się również tego, że autorka tak szybko poczuje literacki głód pokazania dalszych losów Darii, Izy, Kochanki, Maski i innych kobiet, z którymi los splótł Darię za więziennym murem. Teraz ten sam los ponownie rozdawał karty, choć w formie wolnego wyboru, jednak, czy taki właściwie istnieje? Co by się stało, gdyby Daria zamiast siedzieć na schodach willi, weszła jednak do mieszkania stryja? Czy wtedy nastąpiłoby wszystko to, czego później miała być świadkiem i uczestnikiem?
Istniała przede wszystkim szczególna więź, która na zawsze zespoliła ze sobą losy tych kobiet, choć nie wszystkie zdawały sobie z tego sprawę. I chyba dla przekory, a może jednak dla życiowej równowagi do talii dam autorka dorzuciła dwa walety i króla. W życiu brakuje równowagi, gdy opiera się ono jedynie na samych kobietach lub co gorsza na samych mężczyznach. Życiowa talia kart musi i powinna być od zawsze mieszana, choć Drzwi do piekła mocno od tej reguły odbiegały.
Nie wiem, czy oczekiwałem właśnie takiej kontynuacji, wiem jednak, iż dobrze się stało, iż ujrzy wkrótce światło dzienne. Iza – piękna i niedościgniona w swym dążeniu do doskonałości, Marta, (gdyż Daria odeszła na zawsze w zapomnienie), natomiast z życiową misją Matki Teresy i gdzieś między nie wrzucona nagle mała Ola. Córka dwóch matek – jednej z wyboru, drugiej z powołania.
Marta stawia wszystko na jedną kartę i konsekwentnie realizuje swój życiowy plan. Pomna przestróg po wyjściu z więzienia nie trafia na Dworzec Centralny tylko stara się odnaleźć w nowej, po więziennej rzeczywistości. Ludzie, których poznaje, których los stawia na jej drodze, każda z tych osób wnosi coś nowego, coś ważnego i często coś dobrego w jej życie. Konsekwentnie buduje swój dom, zarówno ten materialny, jak też duchowy, biorąc rozrachunek z duchami przeszłości.
Łapię się również na tym, że gdzieś zaciera się granica pomiędzy literaturą dla kobiet, a tą typową dla mężczyzn. Dom na krawędzi nie zamyka się na żadną z tych grup. Wręcz może być doskonałą formą zrozumienia, choć przynajmniej zbliżenia się do zrozumienia kobiecej psychiki przez panów. Dobry związek to taki, w którym pomimo pojawiających się burz, bez których skumulowane napięcie nie jest w stanie znaleźć swego ujścia, panuje pełna harmonia i obopólne zrozumienie. Dzięki temu król z królową tworzą mocne atu tego rozdania.
Krótkie, retrospekcyjne nawiązania do przeszłości pozwalają odnaleźć się w tej opowieści, jednak znacznie łatwiej będzie czytać Dom na krawędzi, gdy w pierwszej kolejności sięgnie się po Drzwi do piekła. Maria Nurowska tworzy nową kategorię literatury społecznej dla każdego z mądrym i ważnym przesłaniem.
Maria Nurowska, Dom na krawędzi, Wydawnictwo Znak, Kraków 2013
Artur G. Kamiński
Więcej o książce na Lubimyczytac.pl
Więcej o książce na Lubimyczytac.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Literacka przestrzeń również w drugim blogu.